W okresie świątecznym ulubionymi owocami wielu ludzi stają
się mandarynki. Z resztą, w zimie nie ma wielkiego wyboru, a cytrusy kojarzą
się ze świętami, są smaczne… no i w większości nie mają pestek. Przynajmniej
dziś większość mandarynek ich nie ma, ale może się zdarzyć, że trafimy na
takie, które wydaja się złożone głównie z naion. Przyjemność z takiego
jedzenia jest mniejsza. Więc skąd się biorą owoce bez pestek? Jaką chemią
potraktowano owoce i czy można je bezpiecznie jeść?
Przypomnijmy, że zadaniem owocu jest bycie zjedzonym, razem
z nasionami, żeby później te nasiona zostały wydalone gdzieś z dala od
macierzystej rośliny. Dlatego też wiele owoców jest kolorowych (żeby było je
widać) i smacznych (żeby warto je zjeść). Rośliny nie „przewidziały”, że ludzie
będą je hodować i pestki będą im przeszkadzać. Na szczęście naukowcy znaleźli
sposób na poradzenie sobie z niechcianymi pestkami.
Owoc rozwija się razem z nasionami dopiero po zapłodnieniu.
Pyłek zawiera hormony roślinne (auksyny i gibereliny), które hamują opadanie
kwiatu i uruchamiają proces powstawania owocu. Tym samym, u wielu roślin zauważono,
że im więcej nasion trafi na znamię słupka, tym owoc większy.
Wykorzystując ten mechanizm można przy pomocy auksyn uzyskać
bezpestkowe pomidory, truskawki czy paprykę, a przy pomocy giberelin: pomarańcze,
jabłka, owoce róży, śliwki lub czereśnie. Owoce można też „podrasować” dodając
tych hormonów w trakcie wzrostu owocu. Spokojnie, hormony te są naturalne i
niegroźne, więc jedzcie z apetytem. Do wyhodowania bezpestkowych mandarynek nie
użyto żadnej, groźnej chemii!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz